The House on Value Street
Tytuł oryginalny: The House on Value Street
Tytuł polski: -
Rok powstania/wydania: 1974
Pierwszy raz wydane: nie wydane
Po raz pierwszy wydane w zbiorze: nie zebrane w zbiorze
Rozpoczęta w 1974 roku powieść, nigdy nie ukończona. W "Danse Macabre" King tak pisał o tym pomyśle:
Tytuł polski: -
Rok powstania/wydania: 1974
Pierwszy raz wydane: nie wydane
Po raz pierwszy wydane w zbiorze: nie zebrane w zbiorze
"Miała to być powieść z kluÂczem o porwaniu Patty Hearst, praniu mózgu, jakie przeżyła (albo też, jeśli takie są wasze przekonania, jej społecznym i politycznym przebudzeniu), udziale w naÂpadzie na bank, strzelaninie w kryjówce SLA w Los Angeles - w mojej książce kryjówka mieściła się przy Yalue Street, rozumiecie? - ucieczce przez kontynent -całej tej historii. Uznałem to za wielce obiecujący teÂmat i choć zdawałem sobie sprawę, że niewątpliwie poÂdejmą go dziesiątki autorów literatury faktu, według mnie tylko powieść mogła z powodzeniem wyjaśnić wszystkie wewnętrzne sprzeczności tamtej sprawy. Ostatecznie powieściopisarz jest bożym kłamcą i jeżeli dobrze wykona swą pracę, nie tracąc głowy i odwagi, czasami udaje mu się odszukać prawdę skrytą w sercu kłamstwa.
Cóż, nigdy nie napisałem tej książki. Zebrałem wszystkie dostępne materiały (w owym czasie Patty wciąż jeszcze przebywała na wolności, co stanowiło dla mnie kolejną atrakcję: mogłem wymyślić własne zakońÂczenie), po czym zaatakowałem temat. Nacierałem z jedÂnej strony - i nic. Spróbowałem z drugiej i przez jakiś czas szło mi całkiem nieźle, aż w końcu odkryłem, że wszyscy moi bohaterowie sprawiają wrażenie, jakby zlaÂni potem dopiero co opuścili maraton taneczny w powieści "Czyż nie dobija się koni?" Horace'a McCoya. Przypuściłem atak od środka. Próbowałem wyobrazić sobie, że cała książka jest tylko scenicznym dramatem. To sztuczka, która czasem mi pomaga, kiedy na dobre utkwię w miejscu. Tym razem nie podziałała."
Cóż, nigdy nie napisałem tej książki. Zebrałem wszystkie dostępne materiały (w owym czasie Patty wciąż jeszcze przebywała na wolności, co stanowiło dla mnie kolejną atrakcję: mogłem wymyślić własne zakońÂczenie), po czym zaatakowałem temat. Nacierałem z jedÂnej strony - i nic. Spróbowałem z drugiej i przez jakiś czas szło mi całkiem nieźle, aż w końcu odkryłem, że wszyscy moi bohaterowie sprawiają wrażenie, jakby zlaÂni potem dopiero co opuścili maraton taneczny w powieści "Czyż nie dobija się koni?" Horace'a McCoya. Przypuściłem atak od środka. Próbowałem wyobrazić sobie, że cała książka jest tylko scenicznym dramatem. To sztuczka, która czasem mi pomaga, kiedy na dobre utkwię w miejscu. Tym razem nie podziałała."