"Komórka" - nie odbieraj tego połączenia
"Komórka" to film, który przeszedł swoje. Pierwsze plany ekranizacji zostały ogłoszone już w rok po wydaniu książki, a reżyserem miał być Eli Roth. Fani liczyli na krwawe dynamiczne kino, jednak reżyser wycofał się z projektu, a ten zniknął na kilka lat.W 2009 roku prace nad scenariuszem skończyli Adam Alleca i Stephen King, a dopiero w 2013 roku wybrano aktorów. W główne role mieli wcielić się John Cusack i Samuel L. Jackson, co rozbudziło nadzieje wśród osób, które doceniły tę dwójkę w ekranizacji "1408".Problem pojawił się w momencie, gdy reżyserię powierzono mało znanemu Todowi Williamsowi. Część osób zaczęła się niepokoić, ale inni wskazywali, że być może dostrzeżono "to coś" w reżyserze "Paranormal Activity 2". W końcu film powstał, ale okazało się, że brak jest chętnych do jego dystrybucji. Przez dwa lata trwał w zawieszeniu, co rusz pojawiały się plotki, o dacie premiery czy emisji festiwalowej, które szybko były dementowane. Wygląda na to, że spora część światka filmowego już dawno spisała "Komórkę" na straty, a zaledwie kilka dni po premierze VOD film stał się swoistym dzieckiem do bicia. Czy słusznie?
Przed odpowiedzią na to pytanie cofnijmy się do samej książki, która została wydana kilkanaście miesięcy po zakończeniu przez Kinga sagi "Mroczna Wieża". Wiele można pisać o tamtym okresie w twórczości pisarza, ale najbardziej istotne mogą być jego własne słowa: "napisałem już wszystko co miałem do napisania". Krążyły nawet plotki o pisarskiej emeryturze, które na szczęście okazały się tylko plotkami. Zaraz po premierze "Komórka", oczywiście, była bestsellerem - w końcu to książka Stephena Kinga. Jednak recenzje nie były jednoznaczne, a opinie fanów były ostrożne, wyważone i zróżnicowane. Książkowa "Komórka" nie jest dziełem wybitnym, ale wcale do takiego miana nie aspirowała. Jest za to twardym horrorem pełnym przemocy fizycznej, tortur psychicznych, krwi wylewającej się z każdej strony oraz ostrzeżeniem przed nadmiernym uzależnieniem od technologii. Ja osobiście uważam, że jej stylowi bliżej do twórczości alter ego pisarza - Richarda Bachmana i jego "Uciekinierowi" czy "Regulatorom" niż do "Worka Kości" czy "Historii Lisey". Książka dedykowana jest dwóm niezwykle ważnym dla gatunku osobom: Richardowi Mathesonowi, autorowi "Jestem legendą" oraz George'owi A. Romero, którego "Noc żywych trupów" z 1968 roku odmieniła kino grozy. Ta dedykacja jest bardzo ważna w kontekście oceny książki, ponieważ King nie odkrywa w swojej powieści nic nowego, a jedynie odgrywa stare.
Filmy jako medium rządzą się innymi prawami niż książki. King często mówi, że nie wszystko to co zagra w słowie pisanym sprawdzi się w postaci wizualnej. Z drugiej strony, o jego stylu często mówi się, że jest bardzo filmowy. Czytając książkę często odgrywamy sobie poszczególne sceny utrwalając sobie pewne wyobrażenie, którego później spodziewamy się w filmie. Oglądając gotowy film, rzadko otrzymujemy coś, co odpowiadałoby naszym wyobrażeniom. I tak jest w przypadku "Komórki", której zafundowano spore zmiany widoczne już od samego początku, gdy jesteśmy świadkami wybuchu epidemii na lotnisku zamiast w centrum miasta. Zdaję sobie sprawę, że lotniska są miejscami podwyższonego ryzyka dla ataków terrorystycznych i może to być ciekawe, ale jednak wolałbym zobaczyć wybuch takiej epidemii w zatłoczonym i ruchliwym centrum miasta. Kolejną większą zmianą jest postać Tom'a, który zmienił się w pracownika metra i nie ma skrupułów i problemów z korzystaniem z broni. Podobnie Alice, która dołącza do Clay'a i Toma kilka chwil po zabiciu własnej matki, która padła ofiarą wirusa komórkowego. Alice być może jest w szoku, ale tylko przez kilkanaście minut, a już kolejnego dnia sięga po broń i nie ma żadnych zahamowani w strzelaniu do ruchomych celów.
W fabule pozostawiono co bardziej istotne elementy z powieści, takie jak spotkanie z Charlesem Ardai i rozprawienie się z pierwszą wielka hordą. Również w tym segmencie filmu, po raz pierwszy zasygnalizowano, że komórkowcy ewoluują, a śpiąca na boisku horda porównana została do głośników bluetooth.
Najbardziej zagadkowe jest połączenie postaci Mrocznego Wędrowca z kart komiksu, nad którym pracował Clay, z zakapturzonym Królem Internetu, który w książce był twarzą i głosem rodzącego się scalonego umysłu hordy - w filmie niestety jest co najwyżej straszydłem ze snów. Nie potrafię wyjaśnić czemu miało to służyć połączenie tych dwóch postaci, a przyznam, że wprowadza to spore zamieszanie. W tym przypadku mam wrażenie jakby, podczas pisania scenariusza, King chciał wrócić do pomysłu, który miał w tracie pisania książki, a z którego wtedy zrezygnował. Nie udało mu się jednak odpowiednio umocować tego pomysłu w fabule, a takie pozostawienie go w filmie sugeruje jakieś wątki nadnaturalne (padają nawet słowa, że Clay "przewidział" epidemię). To po prostu nie zagrało.
Film ma niestety bardzo dużo wad technicznych. Najbardziej zraziły mnie dialogi prowadzone spoza ekranu, które sprawiały wrażenie pozostałości po nieudanym montażu oraz bardzo chaotyczna praca kamery. Liczne dynamiczne sceny, kręcone "z ręki", zostały nieudanie zmontowane ze statycznymi ujęciami, co bardzo popsuło tempo akcji. Efekty specjalne nie porażają jakością, szczególnie sceny na lotnisku, czy ujęcia hordy w finale.
Największym problemem jednak jest... czas trwania filmu. Jest on za krótki. To dziwne, bo zwykle na czas filmu zwraca się, gdy jest on sztucznie wydłużany. W przypadku "Komórki" jest jednak odwrotnie. Fabuła posuwa się do przodu tak szybko, że poszczególne wątki wydają się następować po sobie bez odpowiedniego wprowadzenia. Widać, że scenarzyści chcieli opowiedzieć rozbudowaną historię, jednak film sprawia wrażenie jakby dobrał się do niego nadgorliwy producent i wraz z montażystą na siłę skrócił go do 95 minut, przez co częśc dialogów posuwających fabułę puszczono z offu. Co więcej, gdyby film był dłuższy, być może niektóre z powyższych zarzutów by się go nie tyczyły, bo starczyłoby czasu na dopięcie wybrakowanych wątków fabularnych.
Co dziwne, obsada filmu ledwie daje radę. Cusack i Jackson grają bez przekonania, zero w nich śladu chemii jaką widzieliśmy między nimi w "1408" i na którą tak bardzo liczyliśmy. Trzeba przyznać, że scenariusz, w swej chaotycznej postaci, nie pozwala im na wiele, ale aktorzy tej klasy mogli się bardziej postarać. Całkiem przyzwoicie wypada Isabelle Fuhrmam w roli Alice, chociaż i w tym przypadku nie dano jej szans na rozwinięcie skrzydeł. Stacy Keach wcielający się w rolę Charlesa Ardai wypada bardzo dobrze, dokładnie tak go sobie wyobrażałem, ale uważam, że jego wątek w filmie był zbyt krótki. W natłoku wszystkich zmian zasługiwał na coś więcej, a sam epizod w szkole, o którym już wspominałem, powinien być punktem kulminacyjnym fabuły, dodającym i eksponującym nowe elementy poza chęcią odnalezienia zaginionej rodziny. Tymczasem w filmie, niestety, sprowadzony został do wycieczki ciężarówką po śpiących zombiakach i wielkiego ogniska.
Jak widać powyżej mam sporo uwag do ekranizacji. Jednak właśnie to określenie jest tu kluczowe: ekranizacja. Ja czytałem książkę i jak już wspomniałem podobała mi się. Miałem własne wyobrażenie filmu, które nie znalazło odzwierciedlenia w tym co zobaczyłem na ekranie. Gdyby jednak spojrzeć na film z perspektywy osoby, która nie czytała książki, to sytuacja mogłaby wyglądać trochę lepiej. Dla takiego widza nie ma znaczenia, czy Clay jest świadkiem wybuchu epidemii na lotnisku czy w centrum miasta. Nie zwrócą uwagi na wycięcie bardzo znaczącej w książce sceny z podtekstem religijnym oraz całkowitym pominięciu kilku ciekawych postaci. Taka osoba skupi się na walce o przetrwanie, a nie na tym, że im dalej w film tym bardziej różni się on od książki. Zainfekowani wirusem też wypadają całkiem nieźle. Atakują brutalnie i chaotycznie, ale wyraźnie "coś" nimi kieruje... szkoda tylko, że nie dowiedzieliśmy się czym to "coś" jest. Dla osób, które nie czytały książki i nie będą miały takiego punktu odniesienia, z wad pozostaną jedynie problemy techniczne i słabe aktorstwo.
Jest jeszcze jedna rzecz, która powinna spodobać się oglądającym ten film. I to nie tylko tym, którzy nie czytali książki, ale także tym, którzy książkę znają. Zakończenie. Wiedziałem już, że coś jest na rzeczy. Już w 2009 roku King powiedział, że w scenariuszu całkowicie zmienił zakończenie. Gdy film zbliżał się do końca za bardzo nie rozumiałem w jakim kierunku zmierza fabuła. Jednak ostatnie minuty były niczym kopniak w podbrzusze. Serio, tego się nie spodziewałem i nie spodziewała się tego druga osoba, z którą oglądałem film, a która zakończyła emisje z opuszczoną szczęką.Moja ocena zakończenia może nie znaleść poklasku u wszystkich, ale w końcu chodzi o to, co do mnietrafiło, co mniezaskoczyło, co mi się spodobało. Dla mnie, za samo zakończenie, którego nie będę zdradzał, ocena filmu wzrasta o dwa punkty. No dobra... może przesadzam, ale jednak... kilkanaście godzin po zakończeniu seansu nadal miałem przed oczami te sceny. Zakończenie filmu jest na miarę "Nocy żywych trupów" Romero. Właśnie to zakończenie zapamiętam z tego filmu, a muszę przyznać, że to i tak dobrze, bo widziałem wiele filmów, z których nie pamiętam już nic.
Czy "Komórka" jest dobrym filmem? Nie... niestety nie jest - jest filmem zaledwie średnim. Czy warto ją pomimo to obejrzeć? Tak, warto obejrzeć, aby zobaczyć jak nie robić pewnych rzeczy. Film pewnie nie pomoże w karierze Toda Williamsa, ale na pewno nie zaszkodzi Stephenowi Kingowi. Może gdyby film powstał dziesięć lat wcześniej, w czasach przed "Ĺťywymi trupami", opinie o nim mogłyby być inne. W tej chwili wygląda jednak, że pomysł rzeczywiście został stracony, a film będzie mocno krytykowany. Gdy krytycy poczują krew nic nie powstrzyma ich instynktów od rozerwania swojej ofiary, w swym zachowaniu niczym nie różniąc się od filmowych "komórkowców". Pomimo tego, ze "Komórka" zostanie pogrzebana, ja jej zakończenie zapamiętam na długo. Zwykle unikam oceniania filmów w skali liczbowej, ale w tym przypadku zrobie wyjątek. "Komórka" jest doskonałym przykładem filmowego średniaka i dostaje u mnie równe 5/10.